Land Cruiserem przez Amerykę Południową
Ameryka Południowa jest poza Australią stosunkowo najrzadziej odwiedzanym
przez Polaków kontynentem, a zwłaszcza własnym lub wynajętym pojazdem. Bilety tu są droższe niż do Azji, Afryki czy Ameryki Północnej, ale podróżowanie jest łatwiejsze, gdyż jest to jedyny kontynent, który możemy właściwie przejechać wzdłuż i wszerz bez konieczności udawania się do (prawie) jakichkolwiek ambasad, jako że za wyjątkiem Gujany i Surinamu wszędzie dojedziemy bez wizy.
Wszechobecny język hiszpański i podobny do niego portugalski sprawiają, iż mając nawet niewielkie jego podstawy, wszędzie możemy się porozumieć z mieszkańcami w ich języku, co nie jest możliwe w Azji czy Afryce. Jednorodność kulturowo-językowa sprawia, że w Ameryce Południowej czujemy się jak w jednym wielkim superpaństwie, w którym poszczególne państwa to prowincje o stosunkowo niewielkiej odrębności. Przekroczenie granicy nie jest tu taką wielką cezurą jak przejechanie z Włoch do Francji czy z Indii do Chin. Do tego jeszcze bajkowa różnorodność krajobrazowo-geograficzna. Wszystko to sprawia, że chce się tu ciągle powracać. Tradycyjnie więc środkiem transportu będzie wynajęty samochód terenowy. A ponieważ do Boliwii nie wjedzie się wypożyczonym samochodem z Argentyny, Brazylii czy Chile, jedynym sposobem, aby po tym kraju się poruszać, jest wynajęcie samochodu w samej Boliwii. Wynajem auta na miejscu posiada niezaprzeczalne zalety, ale jak to zwykle są też minusy.
Do plusów zaliczyłbym to, iż zwykle auto, które dostajemy, jest stosunkowo nowe, a ponieważ odpowiedzialność za awarie przejmuje wypożyczalnia, odpada duży stres występujący, gdy się jedzie własnym autem. Ponadto zwiedzenie własnym pojazdem 4x4 takich krajów jak Sudan, Oman, Zimbabwe czy Madagaskar związany byłby z co najmniej wielotygodniowym dojazdem, logistycznie skomplikowanym, a przez profil mojej pracy niewykonalnym. A dodatkowo do niektórych krajów ze względów prawno-politycznych takich jak Oman czy Jemen dojechanie na kołach z Polski jest praktycznie niemożliwe lub absurdalnie kosztowne, jak w wypadku np. Chin. Dla osób zakotwiczonych w zawodowych stabilizatorach dużym plusem jest to, że możemy w stosunkowo krótkim czasie bardzo dużo zobaczyć, gdyż to my wyznaczamy rytm podróży i jej tempo.
Do minusów należy oczywiście wyższy koszt samej podróży, gdyż musimy prócz paliwa zapłacić za wynajem. Jednakże jadąc w cztery osoby dużą terenówką jest całkiem komfortowo, a koszty dzielone na 4 osoby okazują się kwotą całkiem możliwą do przełknięcia. Jak zawsze podczas szukania wypożyczalni w kraju, gdzie samodzielny wynajem nie jest praktykowany, największym problemem okazuje się znalezienie takiej, która wypożyczy samochód po pierwsze bez kierowcy, a po drugie z nielimitowanym kilometrażem. Kraj jest ogromny – ponad 3 razy większy od Polski, a drogi asfaltowe łączą tylko niektóre większe miasta, więc do turystyki off-roadowej nadaje się idealnie. Wybieramy w końcu tą samą wypożyczalnię, z której brałem auto 11 lat temu, i powołując się na to udaje nam się wytargować dobrą cenę. Wcześniej w korespondencji mailowej uściślamy, że wypożyczalnia załatwia nam zawczasu także czasochłonne notarialne upoważnienie do wywozu auta na teren Chile (kilka gęsto zapisanych kartek A4 z ogromnymi pieczęciami konsulatu chilijskiego i notariusza z La Paz), gdyż chcemy dotrzeć do leżącej tam pustyni Atakama.