Rajd Dakar w opowieściach Grzegorza Wątroby
W sobotę w Limie rusza 40. Rajd Dakar w którym swoich sił spróbuje ponad pół tysiąca uczestników. Wśród nich oczywiście team Toyota Gazoo Racing (czytaj o nowym aucie zespołu i załogach - link) z najbardziej utytułowanym w rajdach Cross Country kierowcą Nasserem Al-Attiyahem. Uczestników sportowych zmagań czeka blisko dziewięć tysięcy kilometrów jazdy po peruwiańskich piaskach, boliwijskich płaskowyżach i w argentyńskim upale. Jak ten rajd wygląda od zaplecza, oczami osoby która na co dzień uczestniczyła w Dakarowym życiu? O tym wiemy z opowieści Grzegorza Wątroby, który kilkukrotnie uczestniczył w rajdzie jako wsparcie teamu Rafała Sonika. Jego oraz Land Cruisera 80 którym jeździ na co dzień znamy z Toyota Offroad Festivalu w którym rokrocznie uczestniczy.
Jak do tego doszło, że Grzegorz przemierzał południowoamerykańskie trasy Rajdu Dakar? Jak dostał się do teamu Rafała Sonika?
Ze zwycięzcą rajdu w klasie quadów z roku 2015 znają się od lat. Zawsze na wyjazdach wspierał go logistycznie (Grzegorz jest właścicielem firmy transportowej). Zawoził jego sprzęt i sam również czasami szalał zapasowymi pojazdami po terenie. Był z nim m.in. na jednych z pierwszych zawodach organizowanych przez Jacka „Mr Quada” Bujańskiego w Bieszczadach. Na treningach i eventach organizowanych na Pustyni Błędowskiej jako wsparcie świetnie sprawdzał się też Land Cruiser — pojemny, wygodny i nieźle radzący sobie na piachu.
Gdy Rafał postanowił pojechać na Dakar, Grzegorz oczywiście zapisał się do kolejki chętnych do pracy w ekipie technicznej. Początkowo zaproponowano mu prowadzenie samochodu wsparcia technicznego, Forda F350. Niestety, pechowo auto ulegało awarii tuż przed Dakarem.
Kolejna przymiarka do Dakaru to ciężarowy MAN w pełnej homologacji zawodniczej, który kiedyś w rajdzie startował. Zakupiony przez Sonika, miał mu zapewnić solidne wsparcie techniczne, a prowadzenie tego pojazdu zaproponowano w rajdzie 2014 r. Grzegorzowi. Musiał się sprawdzić. Jazda ciężarówką w wyścigu nie jest łatwa, ekipa codziennie musi przemierzyć od 500 do 1000 km, czasu na sen jest zaledwie kilka godzin, a przecież zawodnik musi mieć codziennie sprzęt po solidnym serwisie na następny dzień.
Poprzedni rok okazał się ciężką pracą, ale i wspaniałą przygodą. Jego wysiłki zostały docenione i w tym sezonie Grzegorz znów został zaproszony do teamu. Sprawdził się, a to bardzo ważne w miejscu, gdzie każdy jest trybem w maszynie, która musi działać. Nikogo nie stać na to, by wycofać się z rajdu ze względu na brak części, ponieważ kierowca nie podołał i auto serwisowe nie dojechało. Dakar jest nieprzewidywalny i trzeba sobie umieć radzić. Gdy w ubiegłym roku awarii uległ MAN (uszkodzona turbina), trzeba było się z pomocą innych doczołgać do kempingu i w nocy naprawiać równocześnie i auto serwisowe, i quada Sonika, żeby rano można było ruszyć dalej.
W pierwszym Dakarze Grzegorz był też drugim mechanikiem. Gdy Rafał dojeżdżał na metę i mógł nareszcie odpocząć, ekipa techniczna musiała przejrzeć jego sprzęt, co czasami kończyło się dla Grzegorza pracą do pierwszej w nocy (pierwszy mechanik walczył czasami do rana), po to by rano ruszyć znów na następny kemping.
Start Dakaru
Pojazdy Rafała Sonika przygotowane na rajd, czyli Yamaha Raptor 700, serwisowa ciężarówka MAN oraz kamper, zostały przekazane do transportu we francuskim porcie Le Havre. Stamtąd wszystkie maszyny startujące w Dakarze wypływają do Argentyny, gdzie docierają po ponadmiesięcznej podróży przez Atlantyk.
Na miejscu organizator wypakowuje pojazdy (około 3 tysięcy) i umieszcza na przygotowanych parkingach, z których są odbierane przez kierowców. Potem następuje obiór techniczny, na którym montowane są urządzenia nawigacyjne i inne potrzebne na rajdzie, auta zawodników są sprawdzane technicznie i plombowane. Kontrola techniczna (zgodność pojazdów z regulaminem) odbywa się jeszcze przed wyjazdem.
Po załatwieniu wszystkich tych formalności wszyscy startujący mogą wykonać pamiątkowe zdjęcia na honorowej rampie startowej.
Co ciekawe, 80% mniejszych samochodów technicznych, które wyruszają z zawodnikami, to Toyoty — 80-ki i 100-ki. Wśród zawodników, w mniej wymagających klasach, też ich nie brakuje, ale gros to 200-ki. Jako były posiadacz Land Rovera, Grzegorz zawsze ciekawie spogląda również i na te auta. Jednak dotychczas nie widział, by któreś ukończyło wyścig.
Zwykły dzień na Dakarze
Praca zaczyna się przed świtem. Najważniejszy jest zawodnik, więc cały team pracuje nad tym, aby sprawnie wypuścić go w trasę. Potem ekipa pakuje się i stara się jak najszybciej dotrzeć na następny postój. Na kempingu zwykle pierwsze pojawiają się mniejsze pojazdy, które mają wyższe limity prędkości i mogą pojawić się przed zawodnikiem lub niedługo po nim. Ciężarówki dojeżdżają po około godzinie, jeśli nie ma problemów na trasie. Wówczas do pracy przystępują mechanicy, którzy wykonują i codzienne czynności serwisowe, i naprawy, jeśli coś zdarzyło się w trasie. Na postoju panuje atmosfera współpracy. Jeśli czegoś zabraknie, można udać się do innych teamów, które jeśli mogą pomóc — wspierają się nawzajem bardzo chętnie. Dla wszystkich dostępna jest kuchnia. Co ciekawe, tak naprawdę są to dwie kuchnie — jedna pracuje na kempingu, a druga już jedzie na następny i się rozkłada.
Mimo że dzień jest długi — słońce wstaje już o 4 i zachodzi dopiero po 22, to obsługa techniczna ma tyle pracy, że ogląda wszystkie wschody i zachody słońca.
W rajdzie uczestniczą również auta, które zostały już z niego wykluczone np. z powodu awarii technicznych. Na holu czy lawecie dalej przemierzają trasę nie tylko ze względu na fakt, że udział w imprezie jest już opłacony, ale także ze względu na chęć uczestnictwa w tym wydarzeniu. Poza tym każdy samochód, nawet ten zepsuty, musi dojechać do portu, żeby mógł być zabrany do domu. Wrócić musiały również spalone resztki auta Adama Małysza.
Ci, którzy już nie biorą udziału w rywalizacji, traktują pobyt na rajdzie już bardziej lajtowo, korzystając z uroków odwiedzanych miejsc i atmosfery wydarzenia, w którym biorą udział. Codziennie tych, którym się nie udało, przybywa. W ubiegłym roku wystartowało 410 zawodników, a ukończyło rajd tylko 216.
Koniec rajdu
Edycja Dakaru z 2015r. upłynęła pod znakiem ciągłej obawy, czy nic się nie zdarzy, czy uda się dowieźć zwycięstwo do mety. W przypadku awarii na trasie serwis nie może pomóc zawodnikowi, może go tylko zabrać i zakończyć udział w rywalizacji. Jednak Rafał Sonik to doświadczony zawodnik i nie nadwyrężał pojazdu w końcowych odcinkach, pozwalając wygrywać innym, aby oszczędzić sprzęt i w efekcie stanąć na najwyższym stopniu podium.
Ostatni dzień rajdu to upragniona meta końcowego odcinka specjalnego, dojazdówka na kemping i nagrody dla zwycięzców na rampie honorowej.
Samochody, quady, motocykle, czyli trzy główne kategorie zawodników w ściśle uzgodnionych godzinach, pojawiają się na mecie i są honorowani nagrodami. Pozostali, jeśli tylko ukończyli rajd, mają prawo wjazdu na rampę honorową choćby na holu, a także na pamiątkowe zdjęcie. Potem następuje zdanie samochodów w porcie do transportu. Każde auto dostaje specjalny chip, dzięki czemu odprawa jest szybsza. W ubiegłym roku w jednym z samochodów odkryto narkotyki, dlatego tym razem kontrola jest bardzo dokładna, łącznie z prześwietlaniem i z psami tropiącymi. Po zdaniu aut pakowane są one na statek i odbiera się je w Europie po miesiącu.
Bezpieczeństwo na Dakarze
Żaden rajd nie ma takich zabezpieczeń jak Dakar. Każdy uczestnik otrzymuje urządzenie, które oprócz funkcji nawigacyjnych ostrzega o zbliżaniu się zawodników na kolizyjnych kursach. Poza tym w przypadku kraksy czy awarii zawodnicy mogą liczyć na natychmiastową pomoc. Pomoc można też wezwać, wciskając guzik SOS. Rajd jest piekielnie trudny, dlatego codziennie trasę przemierzają ciężarówki, tak zwane Kostuchy które zbierają uszkodzone maszyny.
Na rajdzie panuje atmosfera współpracy. Jeśli ktoś ma problem, ktoś inny może mu pomóc. Np. w ubiegłym roku jeden z ciężarowych Manów 6x6 tak zagrzał hamulce na stromych zjazdach w górach, ze opony spadły mu z felg i uszkodził wszystkie gumy. Mijający go uczestnicy użyczali załodze kół, tak żeby zebrali komplet i mogli pojechać dalej.
Wrażenia z Argentyny i Chile
Dakar to ogromne tempo, wszyscy gnają, żeby dojechać na czas, dostarczyć części do serwisowania rajdowych pojazdów, więc nie ma czasu na zwiedzanie, choć widoki są często takie, że dech w piersiach zapiera na długo. I tu współczucie należy się mechanikom, którzy często po całonocnej pracy odsypiają i nie mają już sił na zaokienne atrakcje. Czasami tchu brakuje też i z innego powodu — trzeba wjechać na ogromne wysokości, nieraz ponad 4 tysiące m n.p.m. Brak tlenu w powietrzu nie pozostaje bez wpływu na samopoczucie. Gdy trzeba wyjść z auta, bo np. zdarzyła się awaria, każda czynność wymagająca wysiłku, np. podniesienie kabiny, nie obywa się bez zadyszki. W ciągu dnia wolnego czasu jest tylko tyle, by odrobinę odpocząć i zjeść obiad.
Mimo że kierowca podziwia kraj właściwie tylko z okna pojazdu, nie brakuje mu atrakcji. Trasa prowadzi przez bardzo malownicze okolice, małe wioseczki, góry. Z drugiej strony zdarza się, że widoki są nużące, np. 30 km jazdy bez jednego zakrętu w monotonnej, pustynnej okolicy. Jednak zwykle są tak niesamowite, że pomimo zmęczenia nie chce się spać z wrażenia. Po trasie kieruje urządzenie, które jest połączeniem roadbooka i nawigacji. Uczestnicy imprezy są prowadzeni jak po sznurku od manewru do manewru, z podaniem odległości i limitów prędkości.
Ludzie w czasie rajdu bardzo pozytywnie odnoszą się do imprezy. Nawet gdy serwis naprawiał w trybie pilnym quada Rafała Sonika, który na dojazdówce, na autostradzie, zaliczył poważną awarię, powodując spory korek, wszyscy po odstaniu swego, mijając sprawców zamieszania, pozdrawiali ich życzliwie. Rajdowi towarzyszy zawsze ogromy tłum sympatyków, który porusza się razem z uczestnikami i stara się uczestniczyć w imprezie.
Tekst: Ireneusz Rek, zdjęcia: Grzegorz Wątroba
ZOBACZ PEŁNĄ GALERIĘ