Wyprawa do Czarnobyla. Niektórzy jeszcze pamiętają Płyn Lugola rozdawany w szkołach do picia gdy w 1986r radioaktywność zaczeła docierać po awarii reaktora w Sowieckiej elektrowni atomowej na Ukrainie. Dziś przeglądając zdjęcia można zobaczyć jak przyroda DOSKONALE poradziła sobie z upływającym czasem. Jaki jest niesamowity kontrast pomiędzy niszczejącymi budynkami a przyrodą... 

 

 

W 1986 roku, w Czarnobylu, w wyniku przegrzania reaktora doszło do wybuchu wodoru i rozprzestrzenienia substancji promieniotwórczych. Była to największa w historii energetyki jądrowej i jedna z największych katastrof przemysłowych XX wieku. Do podobnej doszło w 2011 roku w Fukushima w Japonii.

Na Ukrainie skażeniu promieniotwórczemu uległ obszar około 150 tys. km2, a chmura radioaktywna rozeszła się po całej Europie. Ewakuowano i przesiedlono ponad 350 tys. mieszkańców. W wyniku katastrofy zmarło 30 osób, ponad 200 zachorowało na chorobę popromienną. Liczbę śmiertelnych nowotworów na skutek napromieniowania oszacowano na 4 tys. Status osoby poszkodowanej w wyniku katastrofy w Czarnobylu posiada milion dzieci i dwa miliony dorosłych.

Dziś, po blisko 30 latach, strefa wokół nadal jest zamknięta, elektrownia stała się jednak... atrakcją turystyczną. Władze ukraińskie otworzyły ją dla żądnych wrażeń ludzi, choć, oczywiście, obowiązują różne obostrzenia. Jesienią postanowiliśmy się wybrać na Ukrainę do Czarnobyla lecz, nie z wycieczką a „po swojemu”, omijając trochę obowiązujące oficjalnie wytyczne.  – Udało się nam załatwić wjazd indywidualny. Pojechaliśmy w pięć osób, trzema samochodami terenowymi Toyota. Musieli mieć aż trzech przewodników! Dzięki temu – i mocnym napojom, które, jak twierdzą miejscowi, są najlepszym zabezpieczeniem przeciw radiacji  – udało nam zobaczyć także miejsca zakazane.

Pierwsze zdziwienie przeżyliśmy na widok Czarnobyla, który leży 18 km od miejsca katastrofy atomowej. W miasteczku mieszkają ludzie pracujący przy zabezpieczaniu zamkniętych reaktorów. Funkcjonuje sklep, stołówki. – Nie, nikt nie chodzi w kombinezonach. Poziom skażenia radioaktywnego nie przekracza dopuszczalnych norm, choć, oczywiście, są miejsca typu „czerwony las”, gdzie jest podwyższony.

 

 

Przebywając tam przez godzinę przyjęlibyśmy roczną dopuszczalną dawkę promieniowania tłumaczyli nam przewodnicy. Drzewa są napromieniowana, natomiast owoce, jak twierdzą Ukraińcy, można jeść bez obaw jeść. My  jednak nie skusiliśmy się na leśne, dzikie owoce z Czarnobyla ...

W okolicy wyłączono z uprawy rolnej 100 tys. hektarów. Mimo to pojedynczy mieszkańcy wiosek wrócili. Odwiedziliśmy 80-letniego Iwana Iwanowicza. Kiedy zapytaliśmy go o dzień wybuchu mówi, że nie zorientował się, że coś jest nie tak, bo tam „cały czas coś wybuchało”. Był zaskoczony, kiedy drugiego przyszła straż z dozymetrem i powiedzieli, że jest tu promieniowanie.

Musieli wyjechać z żoną, ale po dwóch latach wrócili. Cały czas uprawiają pole, hodują zwierzęta. Na zdrowie nie narzekają. 

Przygnębiające natomiast wrażenie robi Prypeć, miasto duchów, jak powszechnie jest nazywane. Następnego dnia po wybuchu ewakuowano stamtąd 50 tys. ludzi. Mogli zabrać tylko dokumenty. Cały dobytek pozostał. – Niby wszystko wygląda normalnie, jest jednak niepokojąca cisza. Nie słychać klaksonów aut, rozmów, radia, śmiechu dzieci. Tylko wiatr, niszczejące budynki, drzewa rosnące na płycie niedokończonego stadionu.... W przedszkolach widzieliśmy porozrzucane klocki, plastelinowe ludziki, szafki z dziecięcymi imionami. W sklepie muzycznym – zniszczone fortepiany. W szpitalu – strzykawki, dokumentację, leki...

 

 

Wszystko to, oczywiście, budzi grozę, z drugiej strony jesteśmy trochę zniesmaczeni kreowaniem tego miejsca jako miejsca grozy, tworzeniem sztucznego klimatu przez ustawiane zdjęcia typu porzucona laleczka ubrana w maskę gazową. Celują w tym zachodni dziennikarze. – Warto zadać pytanie, ile w tym wszystkim marketingu, sztucznie tworzonej otoczki, a ile prawdy.

Byliśmy też i w innych miejscach, właściwie niedostępnych, ani dla miejscowych, ani dla turystów. Stanęliśmy m.in. na dachu reaktora nr 5m który w dniu wybuchu był w trakcie budowy. Dzięki samochodem terenowym dotarliśmy do tajnej bazy rakietowej oraz tajnej bazy pogodowej. Baza Pogodowa służyła do ewentualnych zmian pogody nad Kijowem, kiedy wystrzeliwano w niebo tlenek srebra. Udało nam też się wspiąć na Oko Moskwy, radary wczesnego ostrzegania przed atakiem rakietowym. Dzięki samochodem udało nam się zobaczyć więcej i przeżyć także więcej. Mamy nadzieję, znów tam powrócić, ponieważ jest coś w tym miejscu, które nie pozwala o sobie zapomnieć.

 

 

Tekst i zdjecia: Urszula Wałachowska​, 

O tej i innych podróżach autorki przeczytacie na: https://www.facebook.com/UlekwPodrozy/