"Ukraina bez przewodnika" Fragmenty ksiażki Piotra Kulczyny
Piotr Kulczyna, leśnik, miłośnik historii, poszukiwacz przygód. Kiedyś, miał wielkie marzenie, żeby ruszyć tam, skąd pochodzi jego rodzina, na wschód. Wiele wypraw na Ukrainę zaowocowało wówczas przemyśleniami i refleksjami dotyczącymi ogladanych miejsc i naszej wspólnej historii. Podróże w końcu stały się jego życiową pasją. Powstała pierwsza książka "Droga na Wschód". Obecnie czekamy na kolejną opowieść o jego peregrynacjach. Tym razem będzie to Ukraina ale wkrótce w serii "Podróże na 4 koła" możemy liczyć na więcej.
Przedstawiamy fragmenty książki "Ukraina bez przewodnika" którą autor odbył... oczywiście Land Cruiserem. Mała, czerwona 40-ka niezawodnie wiozła go po świecie. I choć to juz zabytek, i wymaga twardego charakteru, w kolejna podróż w kierunku na Azje Centralną znów realizuje właśnie takim autem.
"Podążaliśmy zwartą kolumną przez niekończące się pola krainy, pławiącej się w blasku słońca, kierując się cały czas na południe. Przestrzenie, w jakie wjechaliśmy, były ogromne i głębokie, sięgające swym bezkresem po horyzont naszej wyobraźni. Gdzieś daleko przed nami pluskała się w słonecznym mirażu, rysowała na firmamencie styku ziemi z niebem, fala moren i wzgórz poprzecinanych dolinami, jarami, wąwozami, gdzie w niewielkich niecułkach tworzyły się małe jeziorka. Całą tą cudowną krainę parcelowały dziesiątki rzek i strumieni o stromych głębokich brzegach, spadających w nurt wolno płynącej wody pionową ścianą grani. Nas, nieprzywykłych do takich widoków, wręcz oślepiała biel kwiatów gryki, połączona z brązem i żółcią kwitnących słoneczników, złotymi łanami pszenicy sięgającymi nieba, tworząc z błękitem symbol tego kraju, barwy narodowe, niebiesko-żółty sztandar natury. Tęsknię… Zawsze tęskniłem za tym widokiem. Za światem, który odszedł, za ludźmi żyjącymi tu przez wieki. Za krajem, którego już nigdy nie zobaczę, nie poznam. Myśli moich marzeń, moich pragnień biegały po tej czarodziejskiej krainie. Gdy przymykałem oczy, słyszałem tętent końskich kopyt, wesołe rżenie, galop i cwał niczym nie skrępowanej wolności w świecie, który był moją ojczyzną."
"Niczym błotny pług forsowaliśmy przed sobą brunatną maź. Moje umiejętności były tylko kiepską namiastką tego, co układało się w mojej głowie. Próbą opanowania nie tylko kierownicy, ale też własnych ambicji i słabości, które w tym momencie walczyły we mnie z sobą. Tonąc w błocie po szyby, moja wyobraźnia była u kresu wyczerpania i tylko zapał przyjaciół motywował mnie do dalszej walki w tym koszmarnym, błotnym świecie zalanym wodą. Cuchnącą maź miałem wszędzie - we włosach, w uszach, w oczach, a nawet między zębami. Co tu dużo mówić, moje doświadczenie offroudu było najsłabsze spośród takich weteranów bezdroży, a przynajmniej za takich uważała się pozostała trójka kierowców. Marek to dość wątpliwa legenda jazdy terenowej, opierająca swe doświadczenie raczej na jego nieokiełznanym szaleństwie i zupełnym braku odpowiedzialności. Prezes owszem, brał już udział w tego typu imprezach i podglądał najlepszych. Tomek zawsze był milczący. Kumulował nagromadzoną w sobie adrenalinę, by w pewnym momencie niespodziewanie wybuchnąć nagromadzoną energią, zamieniając ją w nieobliczalny wystrzał irracjonalnych pomysłów. Ja natomiast dysponowałem doświadczeniem, jakie ma leśniczy po dwudziestu pięciu latach pracy w terenie - duże z racji bycia szefem leśnictwa, lecz małe z autopsji prawdziwego offroudowca.
W pewnym momencie jadący cały czas przede mną defender jakby zapadł się pod ziemię. Zniknął w brunatnej fontannie, by po chwili pokazać mi swoje podwozie i prawie stanąć dęba! Tylnie koła oderwały się od ziemi, lecz za moment spadły z impetem, zaś z przodu auta buchnęła fontanna czarno szarej mazi. I tak jeszcze kilka razy auto zachwiał się na boki jak ptak, który trzepie piórka, wychodząc z wody. W końcu zamarł w bezruchu skamienieliny. Cała maska samochodu, aż do połowy przedniej szyby, była zanurzona w czarnej bryi, która przez wywietrzniki powietrza wlewała się do środka, zalewając zegary deski rozdzielczej, mapy w schowku i ciasteczka księdza Rafała, o czym nie omieszkał nam zaraz zakomunikować. Sam wyjechać nie dałby rady. Zassało go w grząskim gruncie na dobre, a do tego wyciągarka była pod półtorametrową warstwą śmierdzącej czarnej mazi, całkowicie unieruchomiona. Po podpięciu liny mogłem teraz ja wykazać się mocą mojego kilkudziesięcioletniego silnika i wyciągnąć auto Prezesa z opresji. A trzeba było się śpieszyć, bo płynna maź wdzierała się coraz mocniej i groziło to zalaniem całej elektroniki. Samochód zarwał drożysko na kilku metrach długości. Otworzyła się przed nim głęboka na prawie dwa metry dziura. O pokonaniu jej, nawet na linach wyciągarki, nie mogło być mowy. Postanowiliśmy wdrapać się na skarpy wąwozu i objechać go wąskim przejazdem, karkołomnie wymijając rosnące po bokach drzewa. W tym czasie Prezes wypłukał ubłoconą chłodnicę i jako tako przemył silnik.[...]"
Już wkrótce nastepne pozycje drukowane przez Wydawnictwo Vectra, z serii "Podróże na 4 koła".