Raj na kółkach?

 

– No dobrze, zobaczmy, czy dziś uda nam się znaleźć drogę – mówię, dopijając codzienną porcję kofeiny. Na GPS-ie zielona linia pokazująca naszą wczorajszą trasę nie pokrywa się z czerwoną linią znaczącą drogę, którą mieliśmy jechać. Przez cały dzień błądziliśmy przez głuszę – wciąż zmienialiśmy kierunek, kręciliśmy się i zawracaliśmy, ale nigdzie nie było śladu szosy. Jednak ja chcę jechać dalej, zaś Coen woli poszukać czerwonego szlaku. Kłócimy się bez końca, w końcu padają słowa, których będziemy żałować. Wyskakuję z Land Cruisera i maszeruję przed siebie.

 

Mogę płakać z wściekłości i krzyczeć ile sił w płucach, a i tak nikt mnie nie usłyszy. A Coen? Mógłby odjechać, ale (na szczęście) miał sumienie. Godzenie się wychodzi mu o wiele lepiej niż mi, więc gdy trochę ochłonął, poszedł za mną i porozmawialiśmy. Wkrótce znów byliśmy na trasie, a między nami rozsiadł się wygodnie chwilowy dezerter – duch współpracy.

 

 

Uwielbiamy nasz styl życia. Czy to znaczy, że zawsze jest różowo? Cóż, niekoniecznie. Gdy zaczynaliśmy naszą odyseję w 2003 roku, szybko się nauczyliśmy, żeby nie powstrzymywać się przed wyrażaniem uczuć na bieżąco. Czasem napięcie rośnie z powodu niezgody między nami, ale często wynika z kontaktu ze światem zewnętrznym. Mogą to być pijani kierowcy lub piraci drogowi, którzy narażają własne i nasze życie, męczący urzędnicy lub głupie przepisy albo kłopoty ze znalezieniem miejsca na nocleg. Zawsze godzimy się tego samego dnia. Jest to konieczne, jeśli chce się wytrzymać ze sobą dwadzieścia cztery godziny na dobę. Bezpośredniość chroni nas przed tym, żeby drobiazgi urosły do rozmiarów katastrof. Czy kłócimy się? Owszem – krótko i intensywnie. Ale zaraz nam przechodzi.

 

Przeciwieństwa się przyciągają

 

Coen lubi bezpieczeństwo, ja – elastyczność. Ja lubię porządek, Coen rozkłada swoje rzeczy, gdzie popadnie. Coen może przez długie godziny siedzieć spokojnie i stukać w klawiaturę laptopa na siedzeniu pasażera. Ja nie umiem się skoncentrować na dłużej, więc ciągle przerywam pisanie i krzątam się po samochodzie, co doprowadza Coena do szału, bo samochód wciąż się kołysze. Mieszkanie na małej przestrzeni wymaga kompromisów, o wiele bardziej niż gdy masz tyle miejsca, ile chcesz. Często to się udaje, niekiedy nie. Takie życie.

 

Niektóre problemy nieraz same się rozwiązują. Na przykład gdy jesteśmy w ciepłym klimacie i większość czasu spędzamy na zewnątrz, przestrzeń już nas nie ogranicza. W Ameryce Południowej czuję się wystarczająco bezpiecznie, by wybrać się samotnie na długi spacer. Nie muszę się obawiać nadto ciekawskich mężczyzn, jak to bywało w Azji czy Indiach. Z kolei w Patagonii lub w Andach jest zwykle zbyt zimno, wietrznie i deszczowo, by długo siedzieć na zewnątrz. Wtedy bywa, że jesteśmy zamknięci w małym pudełku Land Cruisera przez pięć dni lub więcej, co może być męczące. W takich chwilach z zazdrością patrzymy na wielkie kampery, w których można rozprostować kości czy pójść do łazienki bez podejmowania bohaterskiej walki z żywiołami.

 

 

Różnice między nami zwykle dotyczą praktycznych kwestii. Jeśli jednak chodzi o sprawy podstawowe – co do naszego stylu życia lub wyboru miejsc, do których chcemy pojechać – panuje całkowita zgoda. Coen woli trzymać się jakiejś czerwonej linii na świętym GPS, ale i tak zwykle zdajemy się na intuicję. Dzielimy zamiłowanie do biwakowania bez wygód i do nieznanych ścieżek. Coen chciałby spędzać więcej czasu w miastach niż ja, ale przecież oboje chętnie odwiedzamy muzea, kościoły i świątynie, a przede wszystkim – lubimy przebywać z ludźmi spotkanymi na trasie.