Majowy wyjazd do Albanii miał być tylko rekonesansem przed wyjazdem głównym w lipcu. Okazał się fajną przygodą, w mało wakacyjnych warunkach. Deszcz, śnieg, zimno - taki jest maj w górach. Ruszyliśmy we trzech: ja, Mopar i Tadeusz w dwóch samochodach: HDJ 100 i FZJ 80. Sprawdzony skład.

 

Dojazdówka zajęła nam dwa dni. Najpierw droga przez Kraków i Chyżne na Słowację. Potem ciągiem do granicy z Węgrami, wjazd na autostradę, obwodnicą Budapesztu, dalej prosto na granicę z Serbią. Tu zaplanowaliśmy nocleg. Nieoceniony Booking.com pomógł wyszukać fajny hotel w kurorcie Subotica. Wieczorny spacer nad jeziorem w poszukiwaniu knajpy zmusił do wspomnień czasów PRL.

 

 

Następnego jedziemy dalej. 600 km po Serbii minęło bez przeszkód i po południu dotarliśmy do granicy z Macedonią. Tu mały korek, ale bez większych opóźnień wjechaliśmy do tego uroczego kraju. Posiłek w przydrożnym barze, zaczynamy czuć bałkański klimat. Jedziemy dalej w kierunku jeziora Ohrid. Naszym celem nie jest jednak ten pięknie położony zbiornik wodny. My kierujemy się na Debar, przy granicy z Albanią. Wieczorem rozbijamy biwak nad wodą, zaledwie 5 km od granicy. Noc chłodna, cisza aż dzwoni w uszach. 

 

Rankiem, w końcu udajemy się na granicę z Albanią. To już inne przejście niż te na autostradach. Pogranicznicy patrzą na nas z zaciekawieniem. Odprawa idzie szybko, bez żadnych problemów i po kilkunastu minutach jesteśmy. Albania, tu się oddycha, czy jakoś tak. Włączamy GPS i jedziemy po trackach. Za miasteczkiem Peshkopi droga miała być szutrowa i przepiękna. Przepiękna jest, ale asfalt świeżutki. Stajemy na kawę w przydrożnej budzie. Leje od rana, przerwa nam się przyda. Drewniana rudera, w środku sami lokalesi. Jeden z nich mówi po angielsku, niedawno wrócił z roboty w Anglii. Gadka-szmatka, dowiadujemy się, że asfalt położyli dwa lata wcześniej, ale już się psuje. Trudno. Resztę dnia poświęcamy na eksplorację obu brzegów rzeki Drin. Wieczorem zjeżdżamy do miasteczka Kukes na nocleg.

 

 

Kolejne dni upływają na jeździe, przerywanej robieniem zdjęć, posiłkami i kawką. Objeżdżamy spory teren na południowy-zachód od Kukes, kierując się w stronę Fushe-Lure, małej wioski pośrodku gór. Stąd zaczyna się popularny szlak przez jeziora Lures. Rozbijamy biwak po ciemku, powyżej wioski. W CB słychać jakieś odgłosy off-roadej walki, w dodatku po naszemu. Może uda nam się spotkać rodaków. Nie udało się.

 

Następnego dnia budzi mnie warkot diesla. Wychylam się z namiotu. Z białego VW T4 Syncro wystaje głowa i uśmiecha się. Odpowiadam uśmiechem i krzyczę „hello”. Głowa z T4 krzyczy „hej, nie wiesz gdzie tu jest najbliższy McDonald’s?”. „Nie, ale zaraz robię pyszną jajecznicę, jak chcesz to się przyłącz”. Głowa z T4 wysiada, a za nią całe ciało rubasznego Niemca, Matiasa. Samego. Matias wyruszył kilka tygodni wcześniej i właśnie jedzie sobie do Grecji. Zboczył swoim kamperem z głównego duktu i tak się spotykamy. Po obfitym śniadaniu jedziemy razem w stronę jezior. Zgodnie z naszymi przewidywaniami na wysokości ponad 2000 m npm zalega jeszcze śnieg. Próbujemy się przebić, ale w końcu odpuszczamy. Wrócimy tu w lipcu, więc nie ma co się katować. Nasze drogi z Matiasem się rozchodzą, my wracamy do Peshkopi, a Matias w stronę Tirany.

 

 

Po uzupełnieniu zapasów i paliwa jedziemy na południe. Naszym celem jest droga tuż przy granicy z Macedonią. Przynajmniej na mapie. W rzeczywistości, jak to zwykle bywa, trzeba trochę pokluczyć. Dyskusje z rzadko spotykanymi mieszkańcami kończą się na języku migowym. Czasami rozpoznają brzmienie nazwy jakiejś miejscowości i pokazują nam kierunek. Ten odcinek bardzo nam się podoba, jest dziko, sporo miejsc do biwakowania.

 

W końcu dojeżdżamy do jeziora Ohrid po stronie albańskiej. Przytulny hotelik nad wodą jest pusty. Wchodzimy do środka, kilku pasjonatów pokera zabiera swoje zabawki i opuszcza ten przybytek. Hmm, niezły klimat. Pensjonat jest pięknie położony, w sezonie mocno oblegany. Teraz tylko my i obsługa. Następnego dnia objeżdżamy całe jezioro, zwiedzamy jeszcze urokliwe miasteczko Ohrid i udajemy się drogę powrotną. Mamy plan na lipiec i fajny tydzień za sobą. Cieszymy się z Moparem na powrót w lipcu, bo w maju pogoda „pod psem”.

 

 

 

Wróciliśmy po dwóch miesiącach. Lipiec w Albanii był taki, jaki miał być. Gorący, suchy, z pięknym słońcem. Pokonaliśmy całą trasę przez jeziora Lures, zwiedziliśmy Skopje, Tiranę, a drodze powrotnej przejechaliśmy przez Czarnogórę, Dubrownik, Chorwację, Słowenię, Austrię i Słowację. Ot taka piękna pętelka nam wyszła przez kawałek Europy.

 

 ZOBACZ PEŁNĄ GALERIĘ ZDJĘĆ