Arica wita nas napisami „Bienvenido a La Ciudad de Sol Eternal” – „Witamy w mieście wiecznego słońca”. Meteorologowie faktycznie nie mają tu zbyt dużo pracy. Pogoda jest stabilna (słońce świeci właściwie przez cały rok), urozmaicana jedynie mgłami znad Pacyfiku. Deszcz pada raz na kilka lat, a jeśli już wystąpi, to trudno nazwać go deszczem, bo jest tak skąpy. Centrum Ariki przypomina trochę Gibraltar z górującą nad nim ogromną skałą (Morro de Aria). Zwiedzamy kościół zaprojektowany przez Eiffla (tego od wieży w Paryżu) i przetransportowany w elementach do Chile. Od teraz kierujemy się na południe wzdłuż Pacyfiku. Suche wzgórza z lewej i spieniony Pacyfik z prawej oddzielone wąską, czarną nitką asfaltu towarzyszą nam właściwie przez następne pól tysiąca kilometrów.

 

 

Wieczorem docieramy do Iquique. Od ostatniej mojej wizyty 13 lat temu centrum bardzo się zmieniło i przypomina bogate i nowoczesne miasto europejskie. My jednak śpimy na plaży kilkadziesiąt kilometrów za miastem obok kolonii pelikanów, niedaleko cmentarza dla… zwierząt. To w tych okolicach przebiegały trasy Rajdu Dakar 2010 i 2011. Docieramy do Tocopilli, robimy zakupy, żegnamy się z oceanem. Jedziemy na wschód w kierunku Calamy. To tu znajduje się największa do niedawna kopalnia miedzi na świecie. Odkrywka Chuquicamata leżąca na obrzeżach jest otwarta dla gości, jednak zwiedzanie wymaga uprzedniej rezerwacji.

 

Z górniczej Calamy kierujemy się na Chiu Chiu, skąd szutrowa szeroka droga wjeżdża w głąb serca Atacamy. Nocujemy przy drodze pod milionami gwiazd, które błyszczą nad głowami – nad ranem jest -10 stopni. Amplituda temperatury dobowej sięgnęła więc 30 stopni, gdyż w dzień było +20. Szybkie śniadanie i jeszcze przed świtem jedziemy do pobliskich gejzerów El Tatio. Chcemy zdążyć przed tłumami dowożonymi mikrobusami z San Pedro. Kłęby pary oświetlone wschodzącym słońcem robią bajkowe wrażenie. Jedziemy do San Pedro okrężną drogą, by obejrzeć inne, rzadziej odwiedzane gejzery: Sol de Manana u stóp wulkanu Putana.

 

 

Wijący się przez pustynię szuter mógłby tak się ciągnąć setkami kilometrów. Po każdym zakręcie czy wzniesieniu kolejny widok wgniata swym pięknem w fotel. Metafizyczny bezkres wielokolorowej pustyni działa jak narkotyk i mogę się nim zachwycać godzinami. Jeszcze tylko kąpiel w gorących Banos de Puritama i mijając Salar de Atacama docieramy do słynnego San Pedro de Atacama. Miasteczko rozczarowuje jednak, gdyż okazuje się miejscem, gdzie masowa turystyka odcisnęła swoje piętno: typowy tourist trap ze sklepami z pamiątkami, wróżbitami i całą jarmarcznością turystyczną.

 

Uciekamy w pustkowie do Valle de Luna, doliny o niesamowitych formacjach skalnych utworzonych w wyniku działalności eolicznej, a w zamierzchłych czasach także wodnej. Skamieniałe elementy roślin i drzew, które gdzieniegdzie można zobaczyć leżące na piasku, świadczą o tym, że tętniło tu kiedyś życie. Obecnie nazwa doliny jest adekwatna do rodzaju krajobrazu, który tu można podziwiać.