Kręty szutrowy trakt przecinający kolejne doliny doprowadza nas do Sucre. Miasto to jest właściwą stolicą kraju, przynajmniej tak wynika z konstytucji. Ilość zabytków sprawia, że starówka została wpisana na listę dziedzictwa kulturowego UNESCO. Położona dość nisko jak na boliwijskie warunki, bo zaledwie na wysokości… Gerlachu, jest przyjemnym miastem, kojarzącym się z Krakowem.

 

 

Właściwie pozostał nam już tylko powrót do Santa Cruz – za 3 dni musimy oddać samochód – ale Boliwia nie daje nam chwili wytchnienia od niesamowitych krajobrazów. Przecinamy Cordiliera Oriente – dużo niższe pasmo (jak na andyjskie warunki), ale dzięki temu pokryte roślinnością i poprzecinane głębokimi dolinami z niewielkimi rzekami – widoki niespotykane po zachodniej stronie Andów. Mijamy Punta Arce, Aiquile (gdzie nocujemy), Epizanę, Totorę (z ładnym rynkiem i targiem). Droga przez góry jest na wielokilometrowych odcinkach pracowicie wybrukowana otoczakami. W końcu docieramy do głównej drogi, z La Paz do Santa Cruz. Pojawia się pierwszy od tygodni porządny asfalt. Mijamy Samaipatę znaną z przedkolumbijskich wykopalisk i Vallegrande, gdzie rozpoczyna się Che Guevara Trail kończący się w miejscu jego śmierci w La Higuera kilkadziesiąt kilometrów stąd. Nie jest to postać z naszej bajki, dlatego nie zbaczamy z drogi i jeszcze tego samego dnia wieczorem docieramy do Santa Cruz.

 

Następnego dnia musimy się pożegnać z Toyotą (Roberto znowu przyjechał po auto z La Paz), która była naszym domem przez cały czas podróży i Santa Cruz już oglądamy per pedes. Następnego dnia bierzemy autobus do Asunción w Paragwaju. Jedzie ponad dobę i ma więcej bagaży niż może pomieścić – jesteśmy chyba jedynymi pasażerami na pokładzie, którzy nic nie szmuglują. Oglądamy Asunción, wieczorem łapiemy następny autobus do Ciudad del Este, skąd przechodzimy na piechotę do Foz w Brazylii. Tu wynajmujemy osobówkę na jeden dzień, aby jeszcze raz zobaczyć po trzynastu latach wodospady Iguazu i zaporę Itaipu. Ostatni etap to samolot z Foz do Sao Paulo, nocne zwiedzanie miasta i w końcu – witaj, Europo. Wyjazd ze wszech miar udany – na pewno jeden z najlepszych w moim skromnym dorobku podróżniczym. W starym i mądrym przysłowiu: „Kto podróżuje – żyje dwa razy” ja osobiście był zmodyfikował liczebnik – z dwóch na co najmniej dziesięć. Każdy dzień tej podróży będę pamiętał na pewno do końca życia, w przeciwieństwie do setek dni codzienności. Żadne inne wyszukane atrakcje współczesnego świata nie zastąpią tych tysięcy kilometrów przemierzonych w oszałamiających krajobrazach i metafizycznych bezkresach roztaczających się przed nami. Wrócimy tu na pewno...

 

Tekst i zdjęcia: Rafał Żurkowski

Z wykształcenia geograf i niedoszły arabista, z zajęcia właściciel szkół językowych www.rightnow.pl, z zamiłowania podróżnik. Od 30 lat uzależniony od jeżdzenia po świecie, najchętniej do miejsc odludnych i rzadko odwiedzanych. Przemieszcza się lokalnym transportem lub własną albo wynajętą terenówką.

 

 

ZOBACZ PEŁNĄ GALERIĘ ZDJĘĆ