Do Malawi dotarliśmy koło południa. Kraj zwany „ciepłym sercem Afryki” bije dla swoich mieszkańców i wszystkich, którzy go odwiedzają. Powodów jest wiele, ale o nich za chwilę. 


Wczesna pora skłoniła nas do wizyty w stolicy - Lilongwe, gdzie uzupełniliśmy zapasy i zjedliśmy obiad w jednej z lokalnych restauracji. Z pełnymi brzuchami i nową energią, ruszyliśmy na spotkanie z jeziorem. Szlak prowadził przez malownicze i urokliwe wioski i właściwie od samego początku naszej wędrówki towarzyszyli nam ludzie. Powód pierwszy - ludzie Malawi. Jadąc wzdłuż drogi często zajmowali każdą wolną część pobocza. Ze szczerą radością i obowiązkowym uśmiechem witali nas, serdecznie zapraszając w swe podwoje.


Kiedy dotarliśmy na miejsce do Senga Bay, kolejny raz dali wyraz swej niewymuszonej sympatii. Kiedy trafiliśmy do najlepszego klubu w mieście, zabawom, tańcom i przebijaniem piątek nie było końca. Właściwie ich imprezy od naszych nie różni nic nadzwyczajnego. Tańce zakrapiane alkoholem, przeplatane rozmowami a wszystko dokładnie w tym samym celu – aby uwolnić emocje i pozyskać dobrą energię. Na jedno się tylko nie odważyliśmy – wypicie lokalnego sfermentowanego przysmaku, który nazywali piwem, przerosło nasze możliwości  Tym razem wygrał zdrowy rozsądek. Nad ranem czekał nas rejs na urokliwą wyspę Lizard Island, położoną na jeziorze Malawi, licznie zamieszkałą przez jaszczurki monitor z rodziny waranowatych. 


Powód drugi – Jezioro Malawi (zwane również Niasa). Niezwykle imponujące, ogromne, przejrzyste i ciepłe. Stojąc na brzegu właściwie można odnieść wrażenie, że to bardziej morze, a to za sprawą dość pokaźnych rozmiarów. Długość zbiornika to 640 km, to jak odległość z Sopotu do Zakopanego! szerokość 26 - 80 km, a maksymalna głębokość to 704 m, co klasyfikuje je na 9 miejscu wśród jezior świata. Błękitna barwa już z daleka zdradza, że jezioro jest bardzo czyste. Przejrzystość sięga 17 m, a w niektórych miejscach nawet 20 m. Pozwala to na obserwację niezwykle bogatej fauny i flory z brzegu czy z łodzi. A niewątpliwie jest co podziwiać. Takiego skupiska pielęgnic nie spotkamy już nigdzie na świecie. Ogromne ławice kolorowych ryb w które z łatwością można wpłynąć zdają się zupełnie nie przejmować naszą obecnością , delikatnie łaskoczą po brzuchu i plecach jakby zachęcały do zabawy. Jeśli będziesz przygotowany z chęcią poczęstują się kawałkiem chleba prosto z dłoni. Wracając do wyspy… doskonały relaks i snorkeling pośród ciepłych fal, pozwoliły nam odkryć uroki tego miejsca, ale również zaciekawiły zwyczajami tamtejszej ludności. Po przybiciu do brzegu zainteresowały nas licznie zgromadzone na plaży łodzie rybackie i zgromadzeni wokół nich ludzie. Sanga Bay to rybackie miasteczko. Jego mieszkańcy praktycznie cały dzień spędzają na plaży, ich życie toczy się wokół jeziora a rytm dobowy wyznaczają połowy. O 19 wyruszają rybacy. Cały proces jest dość prosty. Jedna ekipa to trzy łodzie, dwie duże rozciągają sieci podczas gdy mała przy pomocy lamp naftowych zagania ławicę w ich stronę, gdy ryby są już na miejscu, duże łodzie zamykają koło, naganiacz odpływa a sieć jest pełna. Nad ranem rybacy cumują do brzegu, tam już czekają ich kobiety i inni poławiacze, którzy tej nocy odpoczywali. Cały połów przenoszą na ogromne, długie stoły, tam następuje segregacja i osuszanie. Pojawiają się pierwsi handlarze. Praktycznie w ciągu całego dnia wyprzedają cały połów. Wieczorem rytuał się powtarza i tak 7 dni w tygodniu dzień po dniu, kiedy noc miesza się z dniem a dzień z nocą. To praca bardzo ciężka, ale zapewnia byt. Godny jak na afrykańskie warunki.