Dwa lata temu, kiedy wyjeżdżałem z Mongolii, witałem cywilizację Rosji z przyjemnością. Równy asfalt zaczął się już na granicy w Taszancie i zapowiadało to powrót do "normalnego" świata. Jednakże nie żegnałem Mongolii na zawsze. Miałem już w głowie gotowy plan powrotu na następny rok. Ale rzeczywistość materialna rzadko nagina się do moich planów i wróciłem do Mongolii dopiero po dwóch latach. 

 


Podróże znają tylko jedno ograniczenie. Są nim pieniądze. Uzbieranie funduszy na kolejną podróż wymaga wielu kompromisów i wyrzeczeń. Tym razem pieniądze przyszły do mnie z nieoczekiwanej strony. W tę podróż wybrał się z nami stary znajomy z Niemiec, wraz z dwójką dzieci. Podreperowaliśmy w ten sposób nasz dziurawy nieco budżet.
Spotkaliśmy się z Karstenem i jego dziećmi, Larsem oraz Norą, w Mińsku, na Białorusi. My właśnie skończyliśmy podróż po północnym Kaukazie, a Karsten ledwo co odebrał dzieciaki ze szkoły. W Niemczech wakacje zaczynają się w drugiej połowie lipca.


Przefrunęliśmy Rosję od Smoleńska po Ałtaj w tydzień. Wybraliśmy północną drogę przez Kirow, Perm i Jekaterynburg. Rosja tak szybko się cywilizuje, że cenami w sklepach już przeskoczyła Polskę. Ilość samochodów na drogach jest astronomiczna, a większość z nich to nowe, japońskie lub europejskie wozy. Nigdy nie spodziewałem się, że będę stać w korku po środku Niziny Środkowosyberyjskiej, wielkiej jak pół Europy. Od ośmiu lat tędy jeżdżę i na początku witałem kierowcę w samochodzie jadącym z przeciwka z uśmiechem. Teraz walczę z nim o miejsce na drodze. Remont mostu i ruch wahadłowy po środku pustkowia, które trudno sobie wyobrazić w europejskich realiach, tworzy korek na trzy kilometry. Kilkaset kilometrów bagien dookoła, pięćset kilometrów do Nowosybirska i trzysta do Omska. Na północ tylko przyroda, a na południe kilkaset kilometrów do stolicy Kazachstanu - Astany. Droga jak grobla na bagnach, gzy wielkości pudelka zapałek chcą się wcisnąć przez otwarte okna samochodu, a my stoimy i końca kolejki nie widać! W kilka lat Syberia tak się zglobalizowała, że setki TIRów dziennie muszą dostarczać wszelakie dobro do bogatych miast, stolic ropą i gazem płynących. Kiedyś nieliczne Kamazy, dziś nowe, zachodnie Scanie i Volvo, a my je wyprzedzamy i wyprzedzamy bez końca, po dwanaście godzin dziennie przez cały tydzień.

 

  

 

 

Wreszcie lądujemy w pięknym Ałtaju. Zatrzymaliśmy się na plaży nad Katunią na dwie noce. Pierwszego dnia od razu zrobiliśmy trzydziestokilometrowy treking po górach, wzdłuż rzeki. Za sąsiadów mamy Rosjan z Petersburga. Przyjechali tu na wakacje i festiwale medycyny ayurvedyjskiej. Jechali ponad sześć tysięcy kilometrów przed siebie i nie wyjechali z własnego kraju. Zrobili nam koncert na misach tybetańskich z szumem wzburzonej Katuni w tle. Wieczorem dołączył do nas Niemiec na motocyklu, który wraca z Mongolii do domu.
Kolejnego dnia chcieliśmy przekroczyć granicę w Taszancie, ale spóźniliśmy się o pól godziny. Za długo nam zeszło oglądanie petroglifów Kalbyk-Tasz. Przenocowaliśmy więc na stepie, na ponad 2000m n.p.m. Było dość zimno, a dookoła pustka. Taki przedsmak Mongolii.