PRZED NAMI SYCYLIA

Jedziemy dalej. Droga wydaje sie nam korzystniejsza niż dotychczas a to ze wzgledu na BRAK OPŁAT ZA AUTOSTRADĘ :) . Niestety miny wkrótce nam rzedną – za Salerno zaczyna sie strefa permanentnych remontów. Zdawałoby się, że może to kwestia własnie rozpoczętych prac ale… nawigacja z mapą z przed dwóch lat posiada wszystkie ograniczenia prędkości jakie napotykamy . Na pokonywanym właśnie odcinku jedzie sie jednym pasem nawet juz na wyremontowanych odcinkach drogi gdzie oba paski autostrady lśnią nowością. I żeby spryciarze nie pojechali za słupkami co pewien czas na zamkniętych pasach stoi blokada ze znaków. Trrrragggedddia. Wystarczy powolny kamperek lub inna ciężarowa zawalidroga i jazda niemiłosiernie sie dłuży. Autostrada remontowana jest ca całym odcinku do Reggio di Calabria. Drogowcy burzą stare wiadukty, kopia nowe tunele, wsprost cudownie tylko na razie jazda jest powolna i z tempa prac mozna wywnioskować, że nie predko skończą (3-5 lat minimum).

Uwaga na stacje benzynowe. Za Salerno są tylko DWIE. Ponieważ wczesniej ich brak na pierwszej napotkanej z sieci AGIP panuje niesamowity tłok, który stał sie i naszym udziałem. Tu skonsternowani szukalismy dystrybutorów z dieslem. Niby jest Bluediesel (drogo) ale zwykly diesel to GASOLIO o czym łatwo zapomniec po długiej nieobecnosci na południu Włoch (wcześniej oznaczenia były jakby bardziej zrozumiałe ).

Droga pnie sie bardzo w górach, kluczy po wiaduktach i tunelach by wrócic w końcu na wybrzeże, które ogladać mozna z duzej wysokości stromych klifów. Dalej wyraźne znaki prowadza z autostrady wprost na przystań promową w Villa San Giovanni. Ustawiamy sie w kolejce aut oczekujacych na prom i udajemy się do kas. Tutaj zanabywamy dwa bileciki. Pierwszy wyglada jak opłata klimatyczna i kosztuje 1,5 Eu. Drugi to właściwy bilet którego koszt dla 3 osób i auta jest dosyc znaczny 30Eu w jedna stronę. Przyznam szczerze, że zakupiwszy pierwszy tańszy bilecik pełen radosnych mysli o tym jak tanie sa tu promy wróciłem do auta i próbowałem wjechać na prom. Skończyło sie to parkowaniem pod rampa załadowcza i gorączkowym powrotem do kasy . Wszystko trwało mniej niz godzine wraz z wjazdem i oczekiwaniem na wypłynięcie. W drodze powrotnej nie było juz tak rózowo – samo oczekiwanie na prom zajęło ponad godzinę.

 

 

Prom który przewozi nasze szacowne osoby i auta to bardzo duża jednostka z dwoma pokładami załadunkowymi i trzema osobowymi. Jest tu bar, poczekalnia dla osób pragnacych na siedząco podziwiać zaokienne widoczki, otwarte pokłady. Dość szybko dopływamy i ruszamy z promu w dalszą drogę. Obecnie znajdujemy sie w mieście Messina. Czas, czas, czas. Niestety pedzimy w dalszą droge bez zagłębiania sie zanadto w piekne okoliczności przyrody i zabytki bo jeszcze dziś jesteśmy umówieni z właścicielem domku a jesteśmy już mocno spóźnieni. Słowo pedzimy jest niestety lekko przesadzone. Po mieście jedzie się bardzo trudno bo korki i dodatkowo wiele aut wysypało sie z promu. Byle do autostrady.

Autostrada.
Niestety płatna ale… szybka i bez remontów. A na dodatek w okolicach Syrakuz jest nowiutki odcinek dzieki czemu ucinamy dodatkową godzine podróży. I co najważniejsze prowadzi do samego Rosollini, zresztą tylko tam, dalej autostrady brak.
Za Syrakuzami jest ostatnia bramka oplat autostradowych. Potem pedzimy juz za darmo jednak jakość jazdy gwałtownie spada. Droga jest wyjątkowo niezadbana, chaszcze z poboczy wyłażą na asfalt na potege, sporo ograniczeń prędkości, niedokończone budki opłat i wiadukty na zjazdach. Z pobieżnych oględzin wysnuc można wniosek, że budowę przerwano dawno, na tyle dawno, że beton i sterczace z niego druty zbrojen zaczynają rdzewieć i obrastać.

Na miejscu.
Ostatni zjazd i rozpoczynamy poszukiwania. Podany przez właściciela adres nijak nie zgadza się z naszymi wcześniejszymi ustaleniami, że bedziemy mieszkać pod miastem. Nawigacja uparcie pokazuje centrum, wśród gęstej zabudowy kamieniczek. Hmm… Czyżby oszustwo? Trochę zaniepokojeni wykonujemy kolejny telefon do Syczylijczyka, właściciela domku. Wcześniej nie odbierał i tym bardziej wbudza to nasz niepokój. Ale tym razem odebrał. I zapowiada, ze za chwile bedzie. JEST! jedziemy za nim, rzeczywiście pod miasto.
Po krótkiej jeździe (Rosolinie nie jest duże) jesteśmy na miejscu.

 

 

Domek, który zastajemy po przejechaniu prawie 3 tys km z Polski przedstawia się zachęcająco. Znaleziony na NOVASOL skusił niezbyt wygórowana cena oraz iloscią miejsc powalajaca na pomieszczenie z nadkładem nasza 10 osobową wycieczkę. Kazda rodzinka dostaje swoje własne lokum z odzielnym wejsciem i łazienką a i tak pozostają jeszcze nie wykorzystane pokoiki. Wadą jest brak klimatyzacji (tylko dwa z pięciu ja posiada) ale porządne kamienne mury oraz wysokie ściany bez stropów powoduja, ze nawet w najwieksze upały nie jest gorąco w srodku. Wokół domku rozciagaja sie pola i oliwkowe sady, bliżej – sady owocowe i warzywniki  plus bardzo oczekiwany basen z krystalicznie czysta wodą, trawniczkiem, leżakami i cieniem palm…

Bosko.
Do dyspozycji jest grill, kuchnia, pralnia (pralke to miły włoch przywiózł dopiero po naleganiach – była w ofercie a na miejscu – brak!). Co ciekawe – mają tu inne wtyczki i gniazdka niż te do których jesteśmy przyzwyczajeni. O ile zwykłe, płaskie wtyczki pasuja bez problemów – o tyle wtyczki z grubymi bolcami i uziemnieniem nie wchodzą. Tutejsze gniazdka przyjmuja takie wtyczki ale o wiekszym rozstawie i inaczej umieszczonym bolcem (patrz zdjecie na dole). Na szczęście ładowarki do telefonów, baterii itp posiadaja te zwykłe. Gdybyśmy mieli np laptopa, mogłby byc problem.

Własciciele lokum to miłe małżeństwo prowadzące ekologiczna uprawe oliwek, pracowicie orząc kamienista ziemie poprzedzielana kamiennymi murkami a w wakacje dorabiając wynajmujac cały lokal i wyprowadzajac sie do mieszkania w pobliskiem mieście (link do bezpośredniej oferty www.turismogranati.it). Stąd nasze spotkanie w centrum Rosolini. Pan domu z którym głównie mielismy kontakt teoretycznie porozumiewa sie po angielsku ale niestety język ten zna tylko pobierznie. Na szczęście moja donna zna odrobinę język smakoszy pasty i pizzy wiec idzie sie pozrozumieć. Massimo gdy ma jakaś sprawę jak w dym wali właśnie do niej czym wzbudza ogólna wesolość i przeróżne aluzje .

Tak jak już wspomniałem domek posiada kuchnie i grill. To cenne wyposazenie w kraju siesty, gdzie miejscowi wliczajac w to restauratorów w porze obiadu idą do domu (kto by się przejmował turystami). Jeden z uczestników wyprawy, dyplomowany kucharz bywały w róznych kuchniach świata raczył nas wieczorami pysznymi przysmakami zgodnymi z miejscem naszego obecnego zamieszkania. I co ważne – kosztowało to symbolicze pieniadze, co po przygodzie w Ferrarze stało sie jakby istotne.

Wieczorami przesiadujemy w ogrodzie smakując lokalne trunki. Dzieci kampia się ile można a gdy już nie można zasypiaja na świeżym powietrzu na leżakach. Pyszne, żółciutkie cytryny spadają z drzew a gdy im sie troszke pomoże leci ich całkiem dużo wprost do napojów i drinków . Jest pysznie!

Osoby szukajace lokum na Sycylii szczerze polecam domek, który mielismy okazje zamieszkiwać przez te pare dni. Miejsce odludne i spokoje, basen, wyposażnienie kuchenne, duze pokoje, bliskość autostrady żeby móc pojechać dalej i zwiedzać to główne jego atuty. Jeśli wybieracie sie dużą grupą i potrzebujecie duzo miejsca – warto!