04.11.2015 – środa

Gunjur > prom poprzez rzekę Gambia > Barra > Albadarr – Fort James na Kunta Kinteh Island > Faraffenni > Wassu (nocleg na parkingu w wiosce) – 310km

Rankiem opuszczamy posesję Malawga i tą samą drogą, jaką tu przybyliśmy, przeprawiamy się na drugą stronę rzeki Gambia. Tym razem idzie to sprawniej i już po godzinie od dotarcia do przystani promowej, jedziemy dalej po północnym jej brzegu.

 

 

Udajemy się na wschód do miejsca uważanego za największą atrakcje turystyczną Gambii, na Wyspę James (Kunta Kinteh Island), gdzie będziemy mogli zwiedzić ruiny XVII-wiecznego fortu (Fort James). W czasach niewolnictwa z Afryki wywieziono około 12 milionów ludzi. Ich symboliczną ojczyzną stała się Gambia… malutkie państwo, rozsławione dzięki powieści i serialowi „Korzenie”, który zapewne wielu z Was oglądało. Jest to zdecydowanie najciekawsza budowla w całej Gambii, która wraz z innymi zabytkami (położonymi w pobliskiej miejscowości Albredaczy też Albadarr) stanowi historyczny kompleks wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Zachowane zabytki obrazują długą i niechlubną historię kontaktów między Europą a Afryką, sięgającą jeszcze czasów przedkolonialnych. Aby tam dotrzeć jedziemy malowniczą, gruntową drogą poprzez małe wioski. Na placu przed muzeum pozostawiamy pojazd, zwiedzamy obiekt ( bilet do „National Center For Arts And Culture James Island Juffureh Museum”- 100 dalasi od os.), potem jeszcze opłata lokalna 50 dalasi od os., kolejna to guide 500 dalasi za naszą trójkę, kapitan 50 dalasi i ostatnia to łódkowy 800 dalasi, na koniec jeszcze jakiś ochroniarz się przyplątał i też chciał pieniądze, ale go przegoniliśmy… dość opłat! Tak więc, prymitywną łodzią wolno płyniemy na wyspę.

 

 

Ruiny fortu pomagają wyobraźni… w sumie budowla mała, ale jaka przepastna, przez swoje progi przepędziła dwa miliony czarnych niewolników, z których połowa, z wycieczenia tu zakończyła swój żywot, a miejscem pochówku była rzeka Gambia z docelowym miejscem przeznaczenia w paszczy krokodyla. Patrząc na to miejsce, zastanawiamy się, jaki światopogląd, jaka moralność, jaka kompania i jakie ideały… katolickimi Portugalczykami kierowały??? Wyspa kurczy się, dziś została już tylko jedna szósta dawnego obszaru, bo stale podnosi się poziom rzeki, zmywając pozostałości po największym targu niewolników w Afryce Zachodniej. Historia głosi, że kiedy w 1807 roku Brytyjczycy znieśli w Gambii niewolnictwo, na wyspie przebywało 90 niewolników. Urzędnicy obiecali im, że jeśli zdołają dopłynąć do Albreda-Jufureh, będą wolni. Żaden się nie uratował.

 

 

Nasz przewodnik zaproponował nam obiad w jego domu, z czego skorzystaliśmy, co było osobliwym epizodem. Siedzieliśmy na podwórku, gospodyni gotuje dla nas coś na ogniu, dzieciaki kręcą się wszędzie. Kiedy nadszedł czas obiadu, na stół wjechała potężna micha ryżu z przyprawami, smażona cebula, gotowana dynia i… mocno wybiegany kurczak, a raczej kurczątko (koszt 1.200 dalasi za nas troje).

 

 

Na wpół głodni, boimy się opuścić dom… jesteśmy otoczeni… dzieci z całej wioski, handlarze z rzeźbami, maskami i wszystkim co do sprzedania, a nas tylko troje. Dzieciom daliśmy piłki, długopisy i cukierki, a drewnianego Kunta Kintego z łańcuchami i tak musieliśmy kupić. Kiedy rozdawałam dzieciom podarki, myślałam iż będzie jak zawsze, ale nie… podrapały mi ręce, napastliwie wyrywając to co w nich trzymałam, biły się między sobą, a na koniec wkładały mi ręce do kieszeni, kontrolując ich stan posiadania. To była chciwa dzicz… co to za miejsce? Ano, odkąd pod koniec lat 60. afroamerykański pisarz Alex Haley ustalił, że jego przodkiem był wywodzący się z tej wioski Kunta Kinte ze szczepu Mandinka, mieszkańcy Juffureh są uzależnieni od turystów, a sama wioska ma reputację stolicy naciągaczy, toteż większość z i tak niewielkiej ilości turystów, ją po prostu omija.

Jeszcze tego dnia jedziemy dalej na wschód wzdłuż brzegów rzeki, do małej osady Wassu i tam na miejscowym placu parkingowym, już o zmroku, pozostajemy na nocleg. Robalandia… dopiero rano zobaczyliśmy, że stacjonujemy na śmietniku.