Hiluxem z Polski do południowej Afryki - cz.3
09.11.2015 – poniedziałek
Djenne > Mopti > Bandiagara > Teli (nocleg w wiosce plemienia Dogonów obok skromnej bazy turystycznej należącej do brata naszego przewodnika, który jedzie z nami od Djenne) – 230km
Już od 8.00 zwiedzamy Djenne. Na skalę Mali jest miastem zupełnie wyjątkowym, istnieje tu nadal czterdzieści szkół koranicznych (więcej niż gdziekolwiek indziej w Mali), jest też sporo wspaniałych budynków i rezydencji kupieckich oraz największy na świecie błotny meczet. To właśnie ten meczet, jest magnesem przyciągającym turystów. Powstał na początku XXw. jako replika średniowiecznej świątyni, która w XIXw. została zrujnowana przez ultraortodoksyjnego władcę miasta. Wielki Meczet w Djenne to największa gliniana budowla sakralna i największy wolno stojący budynek z cegły suszonej na świecie – jego powierzchnia wynosi 75 x 75 m (5.625 m²). Budowlę tę uważa się za najważniejsze osiągnięcie sudańsko-sahelskiej architektury. Meczet zalicza się do najbardziej znanych budowli w Afryce i został w 1988r. wraz z zabytkowym centrum Djenne, wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Współcześnie meczet zamknięty jest dla nie-muzułmanów po incydencie ze zorganizowaniem na jego dachu i w pomieszczeniach modlitewnych sesji fotograficznej dla producentów odzieży. Za wstawiennictwem naszego przewodnika, po uzgodnieniach z imamem i uiszczeniu stosownej opłaty (10tys. CFA od os.), mamy zezwolenie na zwiedzenie tego niezwykłego obiektu od środka, a syn jego ma mieć nas na uwadze. Zapłata, jakoby ma wspierać prace rekonstrukcyjne.
Gliniane ściany chronią wnętrze budynku przed upałem, same jednak rozgrzewają się w ciągu dnia na tyle, że trzymają ciepło także w nocy. Dzięki wystającym ze ścian ceramicznym korytom woda deszczowa nie ścieka po ścianach, co byłoby fatalne w skutkach dla glinianego budynku. Ustawienie ściany modlitewnej Wielkiego Meczetu umożliwia muzułmanom zwrócenie się w czasie modłów na wschód ku Mekce. Przed frontową ścianą położone jest główne targowisko miasta. Nad nią górują natomiast trzy duże minarety i osiemnaście małych kopuł. Na dach każdego minaretu prowadzą wewnętrzne spiralne schody, a ich dachy mające formę stożka, zwieńczone są ozdobami ze strusich jaj. Największym zmartwieniem budowniczych meczetu są szkody powodowane przez wodę, szczególnie przez podmywanie. Coroczne wylewy rzeki Bani sprawiają, że Djenne staje się wyspą, a podtapiane bywają nawet niektóre części miasta. Z tego też powodu meczet zbudowano na niewielkim podwyższeniu i jak dotąd, nawet największe wylewy go oszczędziły. W czasie corocznego święta mieszkańcy Djenne wspólnie naprawiają szkody spowodowane w meczecie przez wodę podczas pory deszczowej. Przy muzyce i dobrym jedzeniu poprawiają oni pęknięcia w murach, powstałe na skutek wahań wilgotności powietrza i temperatur. Na kilka dni przed świętem przygotowuje się gładź glinianą potrzebną do napraw, gdyż materiał należy rozrabiać przez wiele dni. Zadanie to przypada w udziale chłopcom, którzy się w gładzi taplają, turlają i skaczą, w ten sposób ją rozrabiając. Kobiety i dziewczęta noszą wodę, która potrzebna jest do tego procesu, a także później, kiedy mężczyźni pracują na rusztowaniach. Święto rozpoczyna się od wyścigów mężczyzn, którzy przenoszą gładź do meczetu. Wspinają się tam na rusztowanie z bali palmowych, wpuszczonych w ścianę i rozsmarowują gładź na powierzchni murów. Ten, który szybciej wdrapie się po palmowych balach i naniesie glinianą gładź na ściany świątyni, znajdzie uznanie w oczach Najwyższego… gliną chwaląc Pana. Pracami kierują członkowie cechu murarskiego. Starsi członkowie wspólnoty, którzy wielokrotnie uczestniczyli już w dorocznym święcie, siedzą na honorowym miejscu na targowisku i obserwują przebieg święta. W średniowieczu Wielki Meczet (ten poprzedni, stał na miejscu obecnego) był jednym z najważniejszych ośrodków islamu. Tysiące uczniów studiowało Koran w tutejszej medresie. Mimo iż w Mali istnieje wiele meczetów, starszych od obecnego budynku świątyni w Djenne, pozostaje on jednym z najważniejszych symboli miasta i kraju.
Resztę czasu przeznaczonego na zwiedzanie, spędziliśmy snując się leniwie po rozgrzanych uliczkach, podziwiając architekturę i wdychając woń ścieków z rynsztoków i śmietników, opędzając się od sprzedawców pamiątek, których na m² jest więcej, niż w jakimkolwiek innym malijskim mieście. Właśnie dzisiaj w mieście rozpoczął się okrzyczany we wszystkich przewodnikach, słynny poniedziałkowy targ i mamy okazję w nim uczestniczyć. Plac przed meczetem od rana zaczął się stopniowo zapełniać sprzedawcami ze wszystkich możliwych zakątków regionu, sprzedających cokolwiek malijska dusza zapragnie, od wędzonych ryb ryb, poprzez artefakty na odczynianie uroków, aż do motocykli. Kobiety oferują ręcznie tkane i malowane obrusy i narzuty, biżuterię z hebanu, szkła malowanego ręcznie i symbolu miasta… „pereł Djenne”.
Doskonała okazja do robienia zdjęć, do kupowania, może mniej. Tłok, chaos, wariactwo barw, zapachów i dźwięków. Afryka w całej okazałości. Nie warto tego z pewnością przegapić i nie każdy targ ma w tle Wielki Meczet. Kto już się obkupił, pakuje swe sprawunki na dach mercedesa bagażowego, który jest pakowny na tyle, że fabryka która go wyprodukowała, sama nie uwierzyłaby co stworzyła.
W południe opuszczamy to niezwykłe miejsce i jedziemy wraz z naszym przewodnikiem Ismailem do Mopti, położonego 130km dalej na płn.-wsch. Jeśli idzie o przewodnika, to miał być z nami tylko w Djenne (koszt 3tys. CFA od os.), ale zapytaliśmy go, czy pojechałby z nami dalej, do kraju Dogonów, a on się zgodził (52.400 CFA za dwa dni). Jeśli idzie o Mopti (co oznacza spotkanie), jest ośrodkiem administracyjnym regionu, położonym na trzech wyspach połączonych groblami, u ujścia rzeki Bani do Nigru. Jest to również największy port na Nigrze, ważny ośrodek handlowy regionu rolniczego – uprawy ryżu, bawełny oraz rybołówstwa.
W górnym biegu rzeki, w porze suchej, jest za mało wody dla większych statków. Poniżej Mopti zaczyna się tak zwana wewnętrzna delta Nigru… obszar dużych jezior i rozlewisk, które pełnią rolę naturalnego zbiornika retencyjnego, umożliwiając całoroczną żeglugę. Do wielu miejscowości położonych w obrębie delty można dostać się tylko wodą. Niger, to również najlepsza droga do Timbuktu… legendarnego miasta karawan leżącego na skraju Sahary, mamy propozycję odbycia takiej wyprawy łodzią, ale zajęłoby to co najmniej pięć dni… będziemy jednak próbować dotrzeć tam lądem, choć do dzisiaj nie prowadzi doń żadna przyzwoita droga, a i sytuacja rozruchów w tym rejonie niezbyt korzystnie nastraja… toteż całe zaopatrzenie dla miasta transportowane jest rzeką.
Zwiedzanie zaczynamy od meczetu, a następnie kierujemy się w okolice portu. W jego centralnym miejscu ulokowana jest prymitywna stocznia, produkująca drewniane pirogi, zwane tu pinasami. Metody produkcji są tak archaiczne, że trudno sobie uzmysłowić, aby w dzisiejszych czasach, czasach zaawansowanych lotów kosmicznych, rozbudowanej genetyki wielozadaniowych iPhone’ów, czy smart domu, ktoś jeszcze wykuwał gwoździe do łączenia desek. Na wodzie w pobliżu portu uwijają się mniejsze i większe łodzie. Mniejsze napędzane są siłą mięśni ludzkich, większe mają silniki.
Po wąskich trapach lub wprost przez wodę wędrują na grzbietach tragarzy worki z sorgo, żywe barany i mnóstwo innych towarów ładowanych do łodzi i na ich zadaszenia… to trzeba widzieć… to mistrzowie pakowania. Wielkie czółna o ciemnych burtach, kolorowo zdobionych dziobach i rufach, stopniowo zagłębiają się pod ciężarem ładunku. Chronieni przed słońcem przez trzcinowy daszek, właściciele towaru pilnują załadunku, którymi częstokroć są kapitanowie jednostek. Nawet oni nie wiedzą, kiedy odpłyną ich łodzie, ponieważ całe funkcjonowanie portu, w pełni opiera się na przypadku i wierze w moc Allaha.
Z powodu tej całej oprawy, Mopti nazywane jest „Wenecją Mali”. Ktoś, komu te podstawy wydają się wątłe, może wyruszyć w dół rzeki statkiem. Solidna, francuska konstrukcja o czterech białych pokładach zjawia się w Mopti raz na tydzień. Statek jest uważany za najsolidniejszy i najbardziej przewidywalny środek transportu, nikt jednak nie wie, kiedy dokładnie przybędzie… wszystko przecież może się opóźnić lub przyspieszyć.
Późnym popołudniem opuszczamy Mopti i jedziemy przez Bandiagara, do wiosek Dogonów. Robi się ciemno, na nocleg pozostajemy w wiosce Teli obok skromnej bazy turystycznej, prowadzonej przez brata naszego przewodnika (3.500 CFA od auta). Ponieważ nie jesteśmy za ogrodzeniem, zostaliśmy otoczeni… jest pięknie, gapie, sprzedawcy, narastająca ilość dzieciaków i zero spokoju… kiedy dałam im cukierki, bo nas notorycznie zaczepiały, rozpętała się wojna w piasku i kurzu, trwająca kotłowanina przegoniła mnie na podwórko gospodarza… już wolę ciepłe piwo.